W trakcie długiej konferencji prasowej w Białym Domu
prezydent Stanów Zjednoczonych obszernie poinformował o udanej akcji
amerykańskich sił specjalnych przeprowadzonej w nocy z soboty na niedzielę w
prowincji Idlib, w północno-zachodniej Syrii (niedaleko granicy z Turcją). W
operacji z udziałem 8 śmigłowców śmierć poniósł Abu Bakr al-Baghdadi, przywódca
ISIS (tzw. Państwa Islamskiego) - głównej od lat bliskowschodniej
organizacji terrorystycznej, po wyraźnym osłabieniu Al-Kaidy. Trump dziękował za
współpracę m.in. Rosji, Turcji, Syrii i Irakowi.
Al-Baghdadi (48 l.) wysadził się (wraz z trójką dzieci) za
pomocą pasa szahidzkiego w jednym z podziemnych tuneli. W pewnym stopniu
sytuacja była analogiczna do likwidacji lidera Al-Kaidy Usamy bin Ladina (54 l.)
w 2011 r. w pakistańskim Abbotabadzie, nad granicą z Afganistanem. Nota bene jego
syn Usama bin Ladin został zlikwidowany przez Amerykanów we wrześniu br.
Al-Baghdadi (irakijczyk) w lipcu 2014r. w meczecie Al-Nur w
Mosulu proklamował się kalifem całej społeczności islamskiej, co
naturalnie nie zostało uznane np. przez autorytety religijne. Zbudował
rodzaj para-państwa, które ściągało podatki, stosowało okrutne prawo i
przyciągnęło na swoje terytoria tysiące bojowników m.in. z Rosji i Europy
Zachodniej.
Na tytułowe pytanie trudno dać jednoznaczną odpowiedź. Trump
oczywiście będzie to prezentował jako sukces, ale nie wydaje się, aby był to
czynnik decydujący. Tym bardziej, iż do wyborów w USA jest jeszcze rok.