"Finis coronat opus" ("Koniec wieńczy
dzieło") – mawiali starożytni Rzymianie. Ta maksyma bywa czasem używana w
sensie ironicznym. Bliskim znaczeniowo do prawa Kopernika-Greshama, iż:
"gorszy pieniądz wypiera lepszy".
Mam na myśli właśnie tę wersję, o ile potwierdzi się
informacja, że premier Mateusz Morawiecki mianował wiceministrem zajmującym się
informatyzacją Adama Andruszkiewicza – młodego posła prawicowego koła WiS
(Wolni i Solidarni), który wszedł do Sejmu z podlaskiej listy Kukiz'15. Nie
wykazał się on dotychczas – nie licząc głoszenia w krzykliwy i raczej
prymitywny sposób (m.in. w mediach) skrajnych haseł zgodnych z linią ONR, czy
Młodzieży Wszechpolskiej szczególną aktywnością. W ciągu 3 lat w Sejmie
zabierał głos zaledwie 27 razy (kaleczy często język polski); zgłaszał też
toporne interpelacje, a zasłynął z pobierania sporych środków na korzystanie z
samochodu, choć nie ma go, ani nawet prawa jazdy
Mimo to należy życzyć mu wszystkiego dobrego jako członkowi
rządu, choć ta nominacja dużo mówi o samym tym rządzie. W tym kontekście
kluczowym terminem jest łacińskie "Mediocritas". Bodaj jedynym
logicznym wytłumaczeniem owej dziwacznej nominacji może być to, iż. tą drogą
dokonuje się matematyczne wzmocnienie w Sejmie (w obrębie Zjednoczonej Prawicy)
grupy obecnego premiera swoistym kosztem tzw. Solidarnej Polski Zbigniewa
Ziobry.
Ale istnieje też realna możliwość, że Andruszkiewicz stanie
się "drugim Misiewiczem". Dla Mateusza Morawieckiego byłoby to
fatalne rozwiązanie i powinien mieć na uwadze doświadczenie Macierewicza w tym
zakresie.