środa, 20 listopada 2019

NORMALNOŚĆ W WYKONANIU PiS

Drugie expose Mateusza Morawieckiego jako prezesa Rady Ministrów (pierwsze wygłosił po rezygnacji Beaty Szydło z funkcji premiera w grudniu 2017r.) - już niejako klasyczne, po niedawnych wyborach parlamentarnych - było de facto osnute wokół wieloznacznego pojęcia "normalność". Swoisty promotor szefa rządu Jarosław Kaczyński powiedział nawet twardo, że "normalność powinna nam towarzyszyć we wszystkim". Nie wchodząc w rozważania filozoficzne warto jednak zawsze pamiętać o celnej myśli francuskiego pisarza, księcia Francois de la Rochefoucauld, który już w XVII w. zauważył, iż "w życiu zdarzają się przypadki kiedy trzeba być trochę pomylonym, aby znaleźć z nich wyjście". 

Cały ten polityczny wtorek z pewnością nie był typowy, a może i trochę odbiegał od normy. Z samego rana ogłoszono ważną odpowiedź Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej w Luksemburgu na pytanie prejudycjalne polskiego Sądu Najwyższego dotyczące sytuacji w Izbie Dyscyplinarnej SN i w Krajowej Radzie Sądownictwa. Dla większości prawników i opozycji sprawa była jasna od początku (dla mnie także, jako członka Komisji Konstytucyjnej Zgromadzenia Narodowego, która opracowała,w latach1993-1997, przyjęty następnie w referendum ogólnokrajowym, projekt ustawy zasadniczej- naruszono art. 187 Konstytucji RP, gdyż 15 członków KRS powinni wybierać sędziowie, a nie Sejm (ten-tylko 4). Ten organ wyłoniony nieprawomocnie opiniował następnie kandydatury na sędziów itd. Tę sprawę ma uporządkować według TSUE Sąd Najwyższy i absolutnie nie ma racji minister Ziobro (nie uchodzi on, mówiąc najłagodniej, za wybitnego prawnika; miał nawet kłopoty z dostaniem się na aplikację w Krakowie), iż ostateczny głos należy do Trybunału Konstytucyjnego. Ten organ (przekształcony ostatnio w swoją karykaturę) został powołany, WYŁĄCZNIE do badania zgodności p o l s k i c h aktów prawnych z naszą konstytucją. 

Samo expose składało się głównie z buńczucznych obietnic i mało realistycznych zapowiedzi. Rozprawił się z nimi trafnie, a nawet bezlitośnie, w świetnym wystąpieniu pos. Adrian Zandberg w imieniu Klubu Lewicy, akcentując liczne wcześniejsze, niespełnione obietnice (np. w kwestii budowy tanich mieszkań, czy nakładów na służbę zdrowia). Premier zgłosił m.in. kuriozalną propozycję wpisania do konstytucji Pracowniczych Planów Kapitałowych (szkoda, że nie świadczenia 500+!). Pełnomocnik rządu ds. OZE nie zastąpi braku konkretów nt. polityki klimatycznej oraz wyzwań ekologicznych. Teza o kryzysie w UE i bliskiej współpracy z USA nie może przesłonić mankamentów polskiej polityki zagranicznej. To był fatalny dzień dla PiS, który ukazał także coraz większe rysy na strukturze Zjednoczonej Prawicy. Na jaw w sposób brutalny wyszedł przede wszystkim fakt, iż na liczne, a przy tym kosztowne obietnice przedwyborcze nie ma po prostu pieniędzy, zaś opowieści o zrównoważonym budżecie można włożyć między bajki. Wyjątkowo gorzką pigułką stało się, wymuszone przez stanowisko niewielkiego ugrupowania Jarosława Gowina "Porozumienie" wycofanie tego samego dnia wieczorem dziwacznego projektu posłów PiS ustawy ws. zniesienia limitu 30-krotności prognozowanego przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce przy płaceniu składki na ZUS. Okazało się, iż nie było większości w Sejmie dla tej propozycji, która miała zapewnić dodatkowe wpływy do budżetu w wysokości ok. 7 mld zł. 

Po utracie większości w Senacie na rzecz opozycji to drugi w bardzo krótkim czasie poważny cios dla rządzącej przez 4 lata w komfortowych warunkach (bez lewicy w parlamencie, po historycznych jej błędach z 2015r.) formacji nacjonalistyczno-populistycznej. Okazuje się, iż mówiąc o normalności często każdy ma na myśli coś innego. Dlatego też jakże trafne są słowa Stanisława Jerzego Leca:" Puknąłby się człowiek czasem w czoło, ale nie znam kodu".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz