Pos. PiS Arkadiusz Mularczyk, stojący na czele
parlamentarnego "Zespołu ds. oszacowania wysokości odszkodowań należnych
Polsce od Niemiec za szkody wyrządzone w trakcie II wojny światowej" (wstępny szacunek to kwota
850 mld. dol.), powiedział ostatnio w wywiadzie
dla "Rzeczpospolitej", iż: "dopiero wypłata Polsce odszkodowań
przez Niemcy będzie oznaczać, że pomiędzy naszymi narodami doszło do
faktycznego pojednania, a relacje mają charakter partnerski".
To, najłagodniej mówiąc, wypowiedź niezwykle kontrowersyjna,
która dotychczas w trwającym od trzech dekad trudnym procesie porozumienia i
pojednania z Republiką Federalną Niemiec nigdy nie była tak oficjalnie stawiana
przez władze w Warszawie. A całe zagadnienie jest oczywiście nader złożone i
niezwykle delikatne.
15 lat temu – pozornie podobnie, a jednak inaczej
Ostatnia, na pierwszy rzut oka analogiczna, dyskusja na ten
temat miała miejsce niemal równo 15 lat temu, 10 września 2004r. Sejm bez głosu
sprzeciwu przyjął uchwałę "w sprawie praw Polski do niemieckich reparacji
wojennych oraz w sprawie bezprawnych roszczeń wobec Polski i obywateli polskich
wysuwanych w Niemczech". W tym 4-punktowym dokumencie akcent położono nie
na żądania reparacji od RFN, lecz na odpowiedzialność odszkodowawczą władz w
Berlinie, ze względu na praktyczne efekty takiego podejścia. Stwierdzono
oczywiście, iż Polska nie otrzymała stosownej kompensaty finansowej za
olbrzymie zniszczenia oraz straty materialne i niematerialne spowodowane niemiecką
agresją, okupacją, ludobójstwem i utratą niepodległości oraz wezwano rząd do
jak najszybszego przedstawienia opinii publicznej szacunku strat poniesionych
przez nasze państwo i jego obywateli.
Jednak kluczowy był apel do rządu Republiki Federalnej
Niemiec o uznanie bezzasadności i bezprawności niemieckich żądań
odszkodowawczych przeciwko Polsce, a także o zaprzestanie kierowania na drogę
sądową lub administracyjną tych obywateli niemieckich, którzy ponieśli szkody
wskutek przesiedleń i utraty majątku wynikających z postanowień Umowy
Poczdamskiej oraz późniejszych procesów repatriacyjnych.
Jako przewodniczący podkomisji opracowującej wtedy tę
uchwałę wskazywałem, iż jej intencją nie jest zaognianie stosunków
polsko-niemieckich, lecz ich poprawa poprzez usunięcie przyczyn pewnych napięć
oraz uspokojenie wielu obywateli polskich wyrażających niepokój związany z
działalnością niektórych środowisk w RFN. Wtedy bowiem wciąż aktywny był tzw.
Związek Wypędzonych kierowany przez deputowaną do Bundestagu Erikę Steinbach
(CDU), propagujący ideę budowy w Berlinie Centrum przeciw Wypędzeniom, a
rozmaite kroki podejmowało też tzw. Powiernictwo Pruskie. Ta z kolei struktura
zajmowała się m.in. losami "późnych
przesiedleńców", którzy wyjechali z Polski w latach 70. i 80., a część z
nich próbowała odzyskać majątki pozostawione szczególnie na Warmii i Mazurach.
W tym kontekście głośna była, ciągnąca się przez lata w naszych sądach, precedensowa
sprawa Agnes Trawny, która zostawiła swój dom w Nartach, niedaleko Szczytna.
Dla określenia tamtej sytuacji wyjątkowo trafnie pasowała
szachowa maksyma, iż "groźba jest silniejsza od ruchu". Apel w
sprawie uzyskania od Niemiec reparacji już wówczas wyglądał na niewykonalny, ale
miał być swoistą odpowiedzią na absurdalne roszczenia wobec Polski. Od szeregu
lat na szczęście nie mamy już do czynienia z tego rodzaju roszczeniami, jednak
wspomniane powiedzenie pozostaje aktualne.
Pacta sunt servanda
O losach powojennej Europy, w tym o reparacjach, mówiono na
konferencjach w Jałcie i Poczdamie, a ostateczne decyzje zatwierdzono pokojem
paryskim w 1947r. Na jego mocy m.in. ustalono reparacje od Włoch, Bułgarii,
Finlandii, Rumunii i Węgier, o czym się zupełnie nie pamięta. Niemcy, jak
wiadomo, podzielono na 4 strefy okupacyjne: amerykańską, brytyjską, francuską i
radziecką. Z trzech pierwszych utworzono na początku 1949r. RFN, zaś z
radzieckiej – nieco później – Niemiecką Republikę Demokratyczną. Podzielony
został również Berlin. Każde z czterech mocarstw miało na początku prawo do
reparacji, spłacanych głównie w naturze, ze swojej strefy, a cały proces
nadzorowała Międzysojusznicza Komisja Odszkodowań z siedzibą w Moskwie. Późniejsza
sytuacja jest na ogół dobrze znana, choć nie wszyscy wyciągają z niej
identyczne wnioski.
23 sierpnia 1953r. władze polskie ustami prezydenta Bieruta
zrezygnowały oficjalnie z reparacji niemieckich, zaraz po tym, jak uczynił to
ZSRR. Biorąc pod uwagę, ze na mocy Umowy Poczdamskiej nasze państwo miało
otrzymywać 15% reparacji radzieckich, zaś o sposobie realizacji tego zapisu decydowały
władze w Moskwie, była to decyzja wtórna i czysto formalna. W istocie w podobny
sposób postąpiły wszystkie wielkie mocarstwa. Nowa era nastąpiła po rozpoczęciu
transformacji ustrojowej i licznych innych zmianach w całej Europie
Środkowo-Wschodniej. 12 września 1990r. podpisano tzw. Traktat 2+4 regulujący
warunki zjednoczenia Niemiec, w tym ostateczne uznanie granicy na Odrze i Nysie
Łużyckiej. Ani w tym traktacie, ani w polsko-niemieckim układzie granicznym z
14 listopada 1990r., ani wreszcie w traktacie o dobrym sąsiedztwie i pokojowej
współpracy z 17 czerwca 1991r. nie odnoszono się do kwestii reparacji. Uznano
rzecz za zamkniętą. Nie była ona też podnoszona w okresie rządów PiS
2005-2007r.
Pos. Mularczyk jako prawnik nie może nie znać klasycznej formuły
rzymskiej Pacta sunt servanda ("układów trzeba dotrzymywać"), będącej
jedną z podstawowych zasad prawa
międzynarodowego. Wielu czołowych polityków rządzącej partii nie przyjmuje
jednak wspomnianych decyzji do wiadomości, o czym mówił m.in. Jarosław Kaczyński
na kongresie w Przysusze. Najdalej posunął się Antoni Macierewicz twierdząc, iż
"to sowiecka kolonia, nazywana Polską Republiką Ludową, zrezygnowała z
części reparacji odnoszących się do równie marionetkowego państwa pod nazwą
Niemiecka Republika Demokratyczna". Choć Polska nie była wówczas
oczywiście w pełni suwerenna (zaledwie kilka miesięcy wcześniej umarł Stalin), ale
należała m.in. do ONZ i powszechnie uznawano ją za podmiot prawa
międzynarodowego .Gdy usłyszałem takie słowa byłego szefa MON, to żałowałem, iż przestał się już zajmować
Indianami Keczua w strefie andyjskiej.
Na konferencji w Poczdamie postanowiono o przesunięciu
wschodniej granicy Niemiec na Zachód, co zmniejszyło ich obszar o 25% w
porównaniu z rokiem 1937. Podstawowa część tych terytoriów weszła w skład
Polski. Te ziemie zachodnie i północne (m.in. z Wrocławiem, Szczecinem i
Olsztynem), o ogromnej wartości, były
dla nas swoistym ekwiwalentem materialnym. Równocześnie, bez jakichkolwiek
konsultacji z reprezentantami naszego państwa, zmieniły się też wschodnie
granice Polski, głównie po włączeniu w skład ZSRR tzw. Kresów. A propos – odbywało
się to z naruszeniem zasad 8-punktowej Karty Atlantyckiej z sierpnia 1941r. O
wszystkim decydowała tzw. Wielka Trójka-USA, Wielka Brytania i Związek Radziecki.
Nie przypuszczam wszakże, aby PiS zdecydował się dziś wystąpić o reparacje do
prawnego sukcesora ZSRR, czyli do Federacji Rosyjskiej.
Co dalej? Waga stosunków Polski z Niemcami
Skomplikowane ze względów historycznych relacje
polsko-niemieckie z upływem lat stopniowo się normalizowały, a także postępował
proces pojednania. Istotną w tym rolę odegrały: orędzie 34 biskupów polskich (m.in. Stefana Wyszyńskiego
i Karola Wojtyły) do biskupów niemieckich z listopada 1965r. z pamiętną formułą
"Udzielamy przebaczenia i prosimy o nie", a także historyczny gest
pierwszego kanclerza odwiedzającego Warszawę Willy Brandta, który ukląkł pod
pomnikiem Bohaterów Getta 7 grudnia 1970r. Na uroczystości z okazji 50.
rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego prezydent Roman Herzog przepraszał za
krzywdy wyrządzone przez Niemcy polskiemu narodowi. Przemawiał w podobnie wzruszający
sposób, jak niedawno-z okazji 80. rocznicy. wybuchu II wojny- zarówno w Wieluniu,
jak i w Warszawie – obecny prezydent Frank-Walter Steinmeier.
W tym czasie trwały już, za pośrednictwem Fundacji
Polsko-Niemieckie Pojednanie wypłaty dla byłych więźniów obozów
koncentracyjnych i robotników przymusowych, pochodzące z przekazanej przez rząd
RFN kwoty 500 mln marek. Trzeba przyznać, iż udział Polski w tym
zadośćuczynieniu, które Niemcy wypłaciły ofiarom z poszkodowanych w II wojnie
krajów był stosunkowo skromny. W tym kontekście należy jednak odróżniać
reparacje wojenne (dla danego państwa) od roszczeń osób indywidualnych, np.
wobec przedsiębiorstw niemieckich wykorzystujących pracę przymusową.
Niemcy bardzo mocno poparły członkostwo Polski w NATO oraz w
Unii Europejskiej. Stały się dla nas największym partnerem gospodarczym (roczne
obroty ok. 110 mld euro) oraz głównym partnerem politycznym w Europie. Żadne
emocje dotyczące przeszłości nie powinny tego
zmienić. Stąd trudno zrozumieć powody sytuacji, dla której obecny
gabinet w Warszawie (aby rzec łagodnie-od czasu do czasu) obiektywnie konfrontuje
nasz kraj z RFN. Chodzi zapewne o przyczyny wewnętrzne, zaś liczne przykłady
można mnożyć. Tymczasem język obrażający partnerów, a niekiedy sięgający nawet
po inwektywy, na ogół bywa nieskuteczny, dowodzi braku umiejętności
dyplomatycznych i de facto osłabia naszą pozycję międzynarodową, nie tylko w
Unii Europejskiej.
Co do reparacji, to politycy PiS-powtarzający nierzadko
słowa "należy się nam"- czasem licytują się na wysokość sumy takiego
odszkodowania. Tymczasem trudno znaleźć do tego podstawy prawne. 27-stronicowa
ekspertyza Bundestagu, której fragmenty zamieścił jakiś czas temu
"Frankfurter Allgemeine Zeitung" ocenia ewentualne roszczenia za
przedawnione. Dodam, iż w skrajnej interpretacji tego typu działania mogłyby
zostać nawet uznane za próbę naruszania ładu jałtańsko-poczdamskiego. Jeden z
najprzychylniejszych Polsce posłów do Bundestagu Dietmar Nietan (SPD)
wypowiedział niedawno ważne, a zarazem bolesne słowa: „Nie istnieje suma
zadośćuczynienia. Moralna odpowiedzialność Niemiec się nie przedawnia (...) Czy
tyle lat po zakończeniu wojny Polska i Niemcy miałyby się targować jak na
bazarze? Iks miliardów to za dużo, dajmy trochę mniej? A jeśli już zawarlibyśmy
kompromis, to sprawa byłaby załatwiona? Nasza odpowiedzialność za wojnę
raz na zawsze zostałaby rozliczona, zapomniana? Czy na pewno chcielibyśmy
takiego rozwiązania? Dotykając tych bolesnych kwestii sam nie stawiam już
pytania-czy Polska powinna domagać się odszkodowań od Ukrainy za zbrodnie na
Wołyniu, zaś sama poczuwać do odpowiedzialności wobec Czech za aneksję Zaolzia w 1938r.?
Ulubione powiedzenie prezydenta Johna Kennedy'ego to: „Lepsze
są nieprzyjemne prawdy niż przyjemne iluzje". Taką nieprzyjemną prawdą w omawianej materii jest
to, iż raczej nie ma co liczyć na reparacje wojenne od Niemiec. Aby wyjść z
tego zapętlenia warto, aby oba państwa WSPÓLNIE znalazły inne formy
zadośćuczynienia za ogromne wyrządzone Polsce szkody. Mógłby to być np.
zasilany środkami naszego zachodniego sąsiada znaczący Fundusz na stypendia dla
młodzieży polskiej, czy odbudowa infrastruktury, której powstanie przerwała II
wojna. Podobnych rozwiązań może być wiele.
Nie otwierajmy puszki Pandory!
Jest jeszcze czas, aby nie popełniać poważnego błędu, jakim
byłoby wchodzenie w otwarty spór na ten temat z Niemcami. Na razie polski rząd na szczęście tego uniknął. Nie
warto brać pod uwagę kuriozalnej opinii wiceministra kultury, że "temat
reparacji trzeba podejmować bez względu na to czy będzie to efektywne" ani
przechwałek jednego z eurodeputowanych PiS, iż "dysponuje tajną
bronią", która zmusi Niemcy do zapłaty bilionów".
W przeciwnym razie istnieje groźba swoistej powtórki znanej
z mitologii greckiej smutnej
przypowieści o puszce Pandory. Otóż Zeus, mszcząc się na Prometeuszu za
wydarcie niebu ognia ofiarował tej pierwszej kobiecie w posagu puszkę pełną
kłopotów, smutków i utrapień. Prometeusz nie ufał Zeusowi ani jego darom. Ale
jego brat Epimeteusz ("mądry po szkodzie") ożenił się z Pandorą i
otworzył puszkę z wiadomym, negatywnym skutkiem. Nie warto dziś w naszej
polityce zagranicznej iść drogą Epimeteusza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz